wtorek, 9 czerwca 2009

Kościół z piekła rodem... - "irlandzki holocaust"

Artykuł pochodzi z Wirtualnej Polski.



Po moralnym bankructwie Kościoła w Irlandii ostatnim prawdziwym bastionem katolicyzmu w Europie jest Polska. Ale nawet taki kolos jak polski Kościół stoi na glinianych nogach.

Biczowanie, kopanie, podpalanie, zadawanie oparzeń, dźganie, zmuszanie do pozostawania w pozycji klęczącej przez wiele godzin, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzenia, bicie w podeszwy stóp, zawieszanie na haku i bicie, szczucie psami – to nie są praktyki, jakie wobec więźniów politycznych stosują strażnicy obozów zesłania w Chinach, ani metody nakłaniania terrorystów do zeznań w tajnych więzieniach CIA. Takich środków wychowawczych przez cały XX wiek używali wobec dzieci księża oraz bracia i siostry zakonne w instytucjach kościelnych w Irlandii. Wychowankowie tych ośrodków byli też na masową skalę molestowani seksualnie, z gwałtami zbiorowymi włącznie. 20 maja 2009 roku – dzień, w którym opublikowano raport tak zwanej komisji Ryana – to data ostatecznego upadku Kościoła katolickiego w Irlandii, instytucji, która przez stulecia stanowiła jeden z filarów tożsamości narodowej mieszkańców tego kraju i dzięki której udało im się oprzeć brytyjskiej kolonizacji.

Terror i niewolnictwo

Cały kraj jest w szoku – mówi „Przekrojowi” Kieran Doyle O’Brian, działacz społeczny, który przez ponad 20 lat pracy w biednych dzielnicach Dublina stykał się z ofiarami kościelnych instytucji. – Prawda o przemocy zaczęła wychodzić na jaw już w latach 90., ale mało kto się spodziewał, że zło miało aż tak monstrualne rozmiary.

Komisja pod przewodnictwem sędziego sądu najwyższego Seana Ryana została powołana w 1999 roku, po emisji serialu dokumentalnego „States of Fear” („Stany strachu”), w którym pojawiły się oskarżenia, że wykorzystywanie dzieci przez zakonne szkoły i domy opieki nie było incydentalne, tylko systemowe. Raport komisji ma 2500 stron. Prezentuje zeznania ponad dwóch tysięcy osób, które w latach 1930–1990 trafiły pod opiekę braci, sióstr i księży.

Oto fragmenty: „Trafiłem do ośrodka Chrześcijańskich Braci w Glin, gdy miałem trzy lata. Od ósmego roku życia byłem molestowany przez jednego z braci. Nigdy nie dało się uniknąć napaści. Był drapieżnikiem, który przychodził i oddalał się, kiedy chciał. Miał do mnie dostęp 24 godziny na dobę”. „Brat uderzył moją głową o biurko. Zalałem się krwią, więc wysłał mnie do ambulatorium. Tam zapytali mnie, co zrobiłem, że tak zdenerwowałem brata”. „Chcieliśmy uciec, ale nas złapali.

Za karę chłostali nas grubymi skórzanymi pasami nabijanymi monetami i innym żelastwem. Najpierw wzięli Kelly’ego i bijąc go, wrzeszczeli »Kelly, Kelly, Kelly chciał od nas uciec!«. Wiedziałem, że będę następny. Po dwóch uderzeniach zemdlałem, ale nadal słyszałem ich krzyk. Słyszę go do dziś”.

Państwo współpracowało z Kościołem. Nakazami sądowymi zsyłało mu podopiecznych, a potem płaciło za utrzymanie – od łebka. Pod kościelną kuratelę trafiały dzieci z rodzin biednych, bardzo często wbrew woli rodziców, dzieci z rodzin alkoholików, dzieci poczęte poza związkiem małżeńskim, dzieci wagarujące, dzieci dopuszczające się drobnych kradzieży, a bardzo często po prostu dzieci odbierane rodzicom tylko dlatego, że chciał je mieć u siebie ojciec dyrektor lokalnego domu opieki. Część instytucji funkcjonowała jak obozy pracy. W szkole w Goldenbridge dziewczynki całymi dniami nawlekały paciorki na różańce. Musiały wyrabiać normę: 600 paciorków w dzień powszedni, 900 w niedzielę. Ze sprzedaży różańców szkoła miała niezły zarobek. Dzieci pracowały w przykościelnych zakładach krawieckich, na farmach i w pralniach. Irlandzka prasa nie owija w bawełnę i nazywa to niewolnictwem, a cały system terroru w instytucjach – „irlandzkim holocaustem”. Przewodniczący komisji sędzia Ryan apeluje o wzniesienie pomnika na cześć ofiar systemu – tysięcy ludzi, których życie zostało złamane przez osoby mające otoczyć ich opieką. Raport nie wymienia przestępców z nazwiska, ale mówi o prawie tysiącu osób przez kilka dekad systematycznie wykorzystujących dzieci w ponad 200 placówkach. Określa miejsca zbrodni: „Internaty, szkoły, samochody, łazienki, sale sypialne, kościoły, zakrystie, pola, rezydencje duchownych”. Dzieci były też molestowane przez osoby z zewnątrz – ochotników, gości i opiekunów wycieczek. Jak pisze „The Irish Times”, „przemoc nie była wadą systemu. Ona była systemem. Terror stanowił zarówno cel, jak i metodę działania”.

Stypa po konklawe

Jeszcze na początku lat 80. prawie wszyscy Irlandczycy – ponad 95 procent – deklarowali, że są katolikami, i prawie wszyscy chodzili co niedziela na mszę, a w piątki nie jedli mięsa. Kieran Doyle O’Brian pamięta wizytę Jana Pawła II w 1979 roku, podczas której 200 tysięcy młodych ludzi zgromadziło się na mszy dla młodzieży na hipodromie w Galway.

– Entuzjazm był wielki – wspomina. – Papieżowi udało się pokazać młodzieży nową, świeżą twarz Kościoła, co na kilka lat wyhamowało proces sekularyzacji.

Odchodzenie Irlandczyków od Kościoła rozpoczęło się na dobre w połowie lat 80. na fali dobrobytu, którym nagle zaczął cieszyć się kraj przez setki lat pogrążony w biedzie. Ale dopiero lata 90., kiedy co kilka miesięcy na światło dzienne wychodziły kolejne przypadki molestowania dzieci przez duchownych, przyniosły całkowity upadek autorytetu Kościoła. Zupełne zeświecczenie Irlandii nastąpiło gwałtownie.

W zasadzie w ciągu kilku lat z kraju, gdzie kobieta, która urodziła dziecko poza małżeństwem, była obywatelem drugiej kategorii, Zielona Wyspa stała się katolicką pustynią – krainą wielkich kościołów z szarego kamienia zapełniających się tylko przy okazji koncertów jazzowych i innych świeckich imprez. Dziś nie więcej niż jedna trzecia Irlandczyków „od czasu do czasu” uczestniczy w mszy, a w dużych miastach odsetek ten nie przekracza kilkunastu procent. W 2007 roku zmarło 160 księży, a tylko 9 zostało wyświęconych, miejsce po 228 zmarłych siostrach zakonnych zajęły dwie nowe.

Raport Ryana jest gwoździem do tej trumny. Irlandia dołączyła do innych zmurszałych fortec europejskiego katolicyzmu. Wprawdzie według opracowań statystycznych rocznika watykańskiego Europę zamieszkuje 26 procent z ponad miliarda wszystkich katolików świata, ale są to katolicy niemal wyłącznie papierowi, statystyczni.

Hiszpania, ojczyzna dominikanów, jezuitów i Opus Dei, jest dziś jednym z najbardziej liberalnych państw na kontynencie. Dwa razy z rzędu głosuje na lewicową (według wielu lewacką), jawnie antykościelną partię dającą pełne prawa gejom, pozwalającą na aborcję bez ograniczeń i załatwienie rozwodu pięciominutową wizytą u notariusza. We Włoszech na papierze katolików jest 97 procent, ale tylko co trzeci z nich raz na jakiś czas odwiedza dom boży. Statystyka ta nie odzwierciedla podziału na biedne południe i bogatą północ. W regionach Kampanii, Kalabrii i na Sycylii ludzie nadal masowo uczestniczą w katolickich rytuałach – wśród nich jedni z najwierniejszych synów Kościoła – mafiosi z cosa nostry i kamorry. Ale w bogatym Mediolanie na północy kraju na mszę przychodzi co dziesiąty mieszkaniec.

W stolicy najstarszej córy Kościoła – Francji (katolicyzm deklaruje tam 76 procent populacji) – kościoły są pełne turystów, ale na mszę przychodzi pięć procent paryżan. W Bawarii, najbardziej katolickim landzie w Niemczech, ludzie nadal mówią sobie „Szczęść Boże” zamiast „Dzień dobry”, ale na uroczystą mszę dziękczynną z okazji wyboru Josepha Ratzingera na papieża do kościoła w jego rodzinnym miasteczku przyszło 75 osób. Można sobie wyobrazić, że w świątyni mogącej pomieścić tysiąc wiernych przy takiej frekwencji atmosfera była raczej niewesoła.

Nie dajcie się nabrać

Zostaliśmy więc sami. I na pierwszy rzut oka trzymamy się mocno. Dane CBOS przekonują, że aktywność wiernych od 20 lat utrzymuje się w Polsce mniej więcej na stałym poziome. Niezmiennie 50–60 procent katolików (a ci stanowią 96 procent populacji) regularnie chodzi do kościoła. Polska imigracja ożywiła nawet świątynie irlandzkie. Ale religijność Polaków jest pozorna i miałka, a jak mówi nam lewicujący katolicki publicysta Jarosław Makowski, polski antyklerykalizm jest równie silny jak polski antysemityzm.

Tylko co piąty polski katolik umie wymienić wszystkie dziesięć przykazań, a co trzeci nie zna żadnego. 18 procent badanych wiernych potrafi nazwać czterech ewangelistów. W istnienie piekła wierzy tylko 41 procent Polaków. Trzy czwarte owieczek wbrew nauce swoich pasterzy stosuje antykoncepcję, a niewiele mniej akceptuje seks przedmałżeński. Tadeusz Bartoś, były dominikanin, krytyk polskiego Kościoła, komentuje to tak: – Masowa religijność jest u nas kwestią kultury. Ofertą uczestnictwa Kościół spełnia bardziej funkcję społeczną niż religijną. Społeczeństwo jest mocno zeświecczone. W życiu większości ludzi religia niewiele zmienia, a do kościoła niekoniecznie chodzą motywowani religią. Czesi gromadzą się w gospodach, Anglicy w pubach, Holendrzy masowo działają w stowarzyszeniach, a my spotykamy się w kościele. Można potem przy obiedzie skomentować, co tam ksiądz powiedział mądrego czy głupiego.

W codziennych rozmowach Polacy – również praktykujący – przyznają, że nie lubią ani księży, ani Kościoła. Narzekają na „drogie samochody, kochanki na boku, Rydzyka, Jankowskiego, głupie i nudne kazania”. Według najnowszych badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego 40 procent aktywnych wiernych „zna chciwych i lekceważących księży”, a 29 procent uważa, że biskupi nie wyciągają konsekwencji z łamania przez duchownych celibatu i molestowania dzieci (przeciwnego zdania jest 27 procent).

Dominikanin ojciec Maciej Zięba nazywa to antyklerykalną eklezjofilią. – Polacy są głęboko przywiązani do Kościoła – mówi – ale jeśli spotykają się z przejawem hipokryzji, pazerności czy klerykalizmu, to głośno wyrażają swój sprzeciw. I to jest mądre.


Jarosław Makowski nie dostrzega w masowym uczestnictwie umiłowania Kościoła, tylko kulturowe i historyczne przywiązanie do rytuału, które będzie słabnąć. – To już widać – przekonuje. Ludzie zamieniają mszę na supermarket. Kapitalizm i docierająca nawet do nas wielokulturowość rozpuszczą ten rytuał. Polska dostaje się w tryby sekularyzacyjne przy bierności księży, których usypiają coroczne dane o „96 procentach katolików”.

Afera tak potężna jak w Irlandii na pewno przyspieszyłaby rozkład autorytetu polskiego Kościoła i proces pustoszenia świątyń nad Wisłą, ale to na szczęście nam nie grozi. Nasi rozmówcy, zarówno krytyczni wobec Kościoła, jak i go broniący, przyznają, że nic nie wskazuje na to, by molestowanie nieletnich mogło mieć u nas tak potworne rozmiary. W Polsce nigdy nie było wielkiej siatki instytucji patologicznie sprzęgających aparat państwowy z kościelnym.

Co nie znaczy, że problemu nie ma. Do świadomości społecznej przebiły się jedynie największe afery dotyczące molestowania – poznańskiego arcybiskupa Juliusza Paetza czy księdza Andrzeja Dymera ze Szczecina – ale sądy w całym kraju, a także wewnętrzne komisje powoływane przez zakony i diecezje wyjaśniają dziesiątki, jeśli nie setki spraw. Księża, kościelni, organiści regularnie pojawiają się w sprawach o pedofilię i molestowanie kobiet.

Mecenas Michał Kelm, który w wielu procesach reprezentuje pokrzywdzonych, mówi „Przekrojowi”, że są to z reguły ludzie bliscy Kościołowi – ministranci czy dziewczęta z chórów kościelnych. – Oni nawet nie chcą odszkodowania materialnego, tylko opieki, jakiegoś gestu, przeprosin.

Do tej pory polski episkopat nie przeprosił. Anonimowy duchowny wyznaje: – Choć znam przypadki, kiedy Kościół zachował się fair, to wśród hierarchów silny jest nurt, który chce załatwić te sprawy w sposób dbający o dobro Kościoła, a nie ofiar. Zamieść pod dywan, wyciszyć. Bardzo często jedyną przeszkodą na drodze do pełnego wyjaśnienia sprawy jest biskup – uważa. – Gdyby ofiary, które milczą, bo boją się piętna, zaczęły masową, publiczną opowieść, wybuchłaby bomba.

Tadeusz Bartoś: – Molestowanie nieletnich, tolerowanie ludzi w typie ojca Rydzyka, hipokryzja związana z celibatem, nieprzejrzystość finansów i wiele innych spraw przekonują, że Kościół katolicki także w Polsce w dużej mierze jest moralnym bankrutem. Ale ma skuteczną metodę, żeby to skrywać – samego siebie ogłasza sumieniem świata i jedynym arbitrem moralności. To jest jednak tylko uzurpacja. Kto się daje nabierać, ten zostaje nabrany.

Nawet w Polsce, ostatnim bastionie Kościoła katolickiego w Europie, tych, którzy dają się nabrać, jest coraz mniej.

Tym razem komentarz jest zbędny....

1 komentarz:

  1. NIE WIERZĘ W PODANĄ ILOŚC KATOLIKÓW W POLSCE, JEST ZAWYŻONA, DO KOŚCIOŁA CHODZĄ LUDZIE ROCZNIKA 1950 DO 1968 I STARSI. JA BYŁAM ZMUSZNA DO CHODZENIA DO KOŚCIOŁA A RACZEJ BYŁO TO WYHODZENIE BO BĘDĄC STARSZA NIE TRAFIAŁAM NA MSZE, I TAK ROBIŁO 90 % MŁODZIEŻY Z MIEJSCOWOŚCI Z KTÓREJ POCHODZĘ. ZAUWAŻYŁAM OGROMNĄ MOC KOŚCIOŁA NA WSIACH JEST TO TAM TAK WAŻNE ŻE NIC INNEGO W NIEDZIELĘ SIĘ NIE LICZY TYLKO OPOWIEŚCI PO MSZACH KTO BYŁ I Z KIM I CO MIAŁ UBRANE.
    ZMIENIAJĄC TEMAT SAMA OSTATNIO POZNAŁAM KSĘDZ KTÓRY BEZNADZIEJNIE PRÓOWAŁ SIĘ ZE MNĄ UMOWIĆ, POMIJAM TO ŻE UMAWIA SIĘ Z MĘŻATKAMI BO JAK MI POWIEDZIAŁ TAK JEST BEZPIECZNIEJ - OBŁUAD KTÓRA Z NIEGO WYPŁYWA DOPROWADZA MNIE DO WYMIOTÓW, I JAK JA MAM CHODZIĆ DO KOŚCIOŁA KIEDY CHCE MI SIĘ ŻYGAĆ NA WIDOK KSIĘŻY. DLA MNIE KOŚCIOŁY POWINNY BYĆ BEZ KSIĘŻY - PUSTE, GDZIE KAŻDY SAM MÓGŁBY SIĘ POMODLIĆ W CISZY I SPOKOJU, DAJĘ GŁOWĘ ŻE KOŚCIOŁY BYŁY BY PEŁNE NO OPÓCZ WIESNIAÓW BO NIE MIELI BY PO CO CHODZIĆ DO KOŚCIOŁA

    OdpowiedzUsuń